AKTOR WŁASNEGO IDEAŁU

Wpis inspirowany powieścią Tomasza Manna pt. „Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla”.


Tytułowy hochsztapler Feliks Krull

„[…] piękny, jasnowłosy młodzieniec o niepohamowanych ambicjach i apetycie na dobre strony życia”.

„Ktoś, dla kogo wielkość to jedynie umiejętność znajdowania i spożywania konfitur, ukrytych w rozmaitych społecznych i kulturowych zakamarkach”.

„[…] nie jest wydelikaconym estetą, jak choćby bohater Pajaca, aby do siebie i całego świata czuć wstręt. Przeciwnie: ponieważ uważa się za ulepionego z lepszej gliny - na moment nie opuszcza go zadowolenie z siebie samego. Ma na dodatek te same, co on, zdolności udawania, błaznowania, życiowego aktorstwa. I wykorzystuje to w każdej sytuacji. W kilku jedynie sprawach jest autentyczny: w mozolnym trudzie, by to wszystko prowadziło do zamierzonego rezultatu, i by się nikt nie połapał w rzeczywistych jego intencjach i dążeniach. No i wreszcie - w piekielnej wytrwałości. Wdzięk młodości, żywa inteligencja, uroda, talent w przyciąganiu do siebie ludzi - stają się dlatego jakby teatralnymi rekwizytami, którymi po mistrzowsku się posługuje”.




Kim tak naprawdę był tytułowy bohater ostatniej powieści Tomasza Manna? Zwykłym oszustem czy artystą życia? Czy całe to życiowe aktorstwo, wespół z przyrodzoną urodą i wdziękiem ma prawo budzić w czytelniku podziw i uznanie, a może wprost przeciwnie, niesmak i pogardę?


Tak sobie luźno przemyśliwałem tuż po przeczytaniu Wyznań hochsztaplera Feliksa Krulla. Zastanawiałem się czy naprawdę wystarczy odrobina sprytu, swobodnego wdzięku i urody, aby cały świat leżał u naszych stóp? A także czy moralna giętkość głównego bohatera, cały arsenał pozorów, kostiumów i masek, którym się posługiwał, dowodzi jego życiowej mądrości i zaradności, a może jest oznaką zatracenia siebie - swojego prawdziwego „Ja”? 


Doszedłem do wniosku, że Feliks Krull podobnie jak bohater powieści Michaiła Lermontowa - Grigorij Aleksandrowicz Pieczorin, mógłby zostać uznany za Bohatera naszych czasów, z tym że w odróżnieniu od Pieczorina, Feliks nie jest pesymistycznym fatalistą, tylko człowiekiem prawdziwie w życiu zakochanym, z którego pragnie czerpać całymi garściami. Apoteoza czynu - ten właśnie element wyraźnie zakreśla różnicę pomiędzy wspomnianymi bohaterami, Pieczorin sprzecza się z losem, który go determinuje, podczas gdy Feliks Krull uważa życie za wielce godne wszelkich wysiłków i stara się zaprząc fortunę do swoich ambitnych celów. 


Tym samym zgodnie z zaleceniami Nietzsche, aby nie postrzegać ludzi i świata z moralizatorskiego punktu widzenia, aby być poza dobrem i złem i patrzeć głównie w kontekście użyteczności i produktywności, należy uznać Feliksa Krulla za prawdziwego życiowego sztukmistrza, który dzięki zuchwałej pewności siebie, nieprzeciętnej inteligencji, naturalnemu wdziękowi i urodzie, chwyta za życia stery i zostaje aktorem własnego ideału. 


Atoli Feliks Krull to także postać, która unaocznia nam zakłamanie ówczesnego świata społecznego i jego form kulturowych. Jak słusznie zauważa w posłowiu książki Jan Kurowicki „zainteresowanie i akceptacja przez innych zależy od umiejętności bycia sympatycznym, miłym; od zewnętrznej ogłady, form ubierania się i sposobu bycia oraz od stopnia, w jakim człowiek akceptuje samego siebie”. Toteż liczą się tylko pozory, życiowa gra aktorska, w której Feliks czuje się jak ryba w wodzie. 


Tomasz Mann: „Cały świat jest zbyt wyłącznie zajęty sobą, aby można mieć poważne zdanie o kimś innym, z leniwą gotowością akceptuje się ten stopień szacunku, jaki bez wahania okazujesz sobie. Bądź, czym chcesz, żyj, jak chcesz, ale okazuj dufną zuchwałość bez nieczystego sumienia, a nikt nie będzie moralnie śmiał gardzić tobą. Spróbuj z drugiej strony stracić zgodę z sobą, zadowolenie z siebie, pokaż, że sobą gardzisz, a na oślep przyznają ci słuszność”. 


Kurowicki tłumaczy: „Mann nie przeciwstawia jednak postępowaniu Krulla wspaniałego i szlachetnego świata otaczających go ludzi. Baczy pilnie na konteksty społeczne, w których owo postępowanie rozgrywa się. I wobec nich jest równie zimny, ironiczny i bezwzględny. Owe konteksty bowiem, niezależnie, czy umieszczone nisko, czy wysoko w świecie hierarchii, są dlań równie mierne i puste jak pajacowanie bohatera Wyznań. Stanowią tylko formy, klisze kulturowe, w które wchodzi się jak do restauracji, kawiarni czy do hotelowego pokoju. Tu też nie ma nic wielkiego ani wzniosłego, a obecność w nich jest kwestią trafu: dobrego urodzenia, zawartego szczęśliwie małżeństwa, mniej lub bardziej przypadkowego sukcesu finansowego, towarzyskiego czy politycznego. Można więc w nich być, ale można z nich wypaść. Wszystko zależy od okoliczności. I dlatego właśnie w tych kontekstach Krull może odnosić oszałamiające sukcesy. Każdy zresztą może - zdaje się ironicznie mówić Mann - kto ma więcej tupetu niż skrupułów. A przy tym ma talent i odwagę aferzysty. Zarazem, gdy zachodzi taka potrzeba, przypochlebną postawę żebraka. Wszystko bowiem jest do wzięcia i do utracenia. Dlatego, jak Feliks Krull, należy wierzyć, że się jest ulepionym z lepszej gliny. Reszta nie ma znaczenia, bo znaczenia potraciły sensy; bo istnieje tylko czyn: lśniący nowością, niezrównany i niepodważalny”. 


Chciałoby się powiedzieć: jaki świat tacy bohaterowie… ale cóż zrobić? Moim zdaniem należy docenić absurdalność życia i złapać trochę dystansu, świat i ludzie chcą być zwodzeni, każdy z nas odgrywa w życiu określone role, często nawet o tym nie wiedząc, warto wszakże aby mieć tę świadomość - wybrać rolę, którą chcemy odegrać i stać się aktorem własnego ideału. Nie ma co tu mówić o powinnościach, w końcu jest jak jest, tym samym czy nie rozważniej jest zrezygnować z maski moralisty i pójść za przykładem Feliksa Krulla uznając świat „za zjawisko wielkie i nieskończenie ponętne, hojnie darzące swą słodyczą i szczęściem, […] wielce godne wszelkich wysiłków i starań?”.



Cytaty:


„Jakimże wspaniałym darem jest fantazja i jakiej może użyczyć rozkoszy”. 


„Całkiem mi obojętne, czy ten lub ów oskarży mnie o błogie zadowolenie z siebie, musiałbym bowiem być głupcem lub obłudnikiem, gdybym chciał uchodzić za twór tuzinkowy; zgodnie też z prawdą powtarzam, żem z lepszej ulepiony jest gliny”. 


„Inna znowu zagadka zaprzątała wówczas i bawiła nieraz mój umysł i do dziś dnia nie utraciła dla mnie uroku i sensu. Oto, na czym polegała. „Co jest pożyteczniejsze - pytałem sam siebie - widzieć świat małym czy wielkim?” Tkwiła zaś w tym następująca myśl: wielcy ludzie, dumałem, wodzowie naczelni wojsk, suwerenne głowy państw, zdobywcy i władcy wszelkiego pokroju, wyniesieni przemocą nad pospólstwo, muszą już tak być stworzeni przez naturę, że świat wydaje im się mały jak szachownica; inaczej zabrakłoby im bezwzględności i zimnej krwi, niezbędnej do tego, aby rządzić światem zuchwale, wedle z góry powziętych planów, nie zważając na dobro lub krzywdę jednostki. Z drugiej jednak strony, może taki zacieśniający pogląd łatwo i niechybnie sprawić, że się w życiu w ogóle niczego nie osiągnie; kto bowiem ma świat i ludzi za hetkę-pętelkę albo też za nic zgoła i kto przepoi się wcześnie poczuciem ich nieważności, ten będzie skłonny ugrzęznąć w zobojętnieniu i gnuśności oraz przekładać wzgardliwie absolutny bezruch nad jakiekolwiek oddziaływanie na umysły; pomijając już, że człowiek taki będzie na każdym kroku - z powodu swej nieczułości, niespołecznej postawy i niechęci do trudzenia się czymkolwiek - gorszył wszystkich i każdym swym postępkiem obrażał świadomy swej wartości świat, a tym samym odetnie sobie drogę do sukcesów, choćby mimowolnych. „Czyż przeto - pytałem sam siebie - jest bardziej wskazane widzieć w świecie i w ludzkiej istocie coś wielkiego, wspaniałego i ważnego, coś, co zasługuje na największe starania i zabiegi, by pozyskać stąd odrobinę czci i poważania?” Przeciwko temu przemawia wzgląd na to, że łatwo przez ów wyolbrzymiający i korny sposób patrzenia popaść w niedocenianie siebie i poczucie niższości i świat przejdzie wówczas ze śmiechem na czołobitnie głupawym chłopczyną, aby poszukać sobie bardziej męskich kochanków. A przecież patrząc na to z jeszcze innej strony, łatwo dostrzec w podobnie nabożnej wierze w świat również wielkie korzyści. Kto bowiem przyznaje pełnię znaczenia wszystkiemu i wszystkim, ten nie tylko ludziom przez to pochlebi, zapewniając sobie ich poparcie, lecz również przepoi wszelką swą myśl i całe zachowanie taką powagą, żarem i odpowiedzialnością, że stając się przez to sam miły i poważny, dojdzie do najwyższych osiągnięć i sukcesów. Tak oto rozmyślałem ważąc „za” i „przeciw”. Co prawda, stałem bezwiednie i zgodnie z moją naturą zawsze po stronie drugiej możliwości, uważając świat za zjawisko wielkie i nieskończenie ponętne, hojnie darzące swą słodyczą i szczęściem; wydawało mi się ono wielce godne wszelkich wysiłków i starań”. 


O Mullerze-Rose: „Najtrudniejsze jednak tarapaty nie zdołały przynieść uszczerbku jego nienaganności, pomiąć jego zaprasowanych fałdów, przygasić jego blasku, rozgorączkować w niemiły dla oka sposób jego różanej twarzy. Jego zachowanie się, skrępowane i równocześnie uskrzydlone wymaganiami muzyki i całą formalistyką teatru, a przecie śmiałe, swobodne i lotne mimo artystycznych ograniczeń, jaśniało wdziękiem, nie skażonym ani odrobiną gnuśnej codzienności”. 


„Rzecz w tym, że poruszenie, jakie w umyśle naszym wywołują zmysły, bywa niewątpliwie o wiele silniejsze od tego, które w nim wzbudza słowo”. 


„Zważ no, jak człowiek nie może nasłuchać się do syta zapewnień, że się podobał, że się naprawdę podobał ponad wszelką miarę! Jedynie pociąg serca skłaniający go ku temu spragnionemu pociechy tłumowi usprawnił go do sztukmistrzostwa, jakie osiągnął; a jeśli on darzy ciżbę radością życia, jeśli gęstwa ludzka obsypuje go w zamian do syta oklaskami, czyż nie jest to obustronnym zaspokajaniem siebie, spotkaniem weselnym jego żądz z jej żądzami?”


„Niezbędnym warunkiem mego życia jest wolność, pełna swoboda od jakichkolwiek pęt ducha i wyobraźni”. 


„Zgodnie z moją teorią, każde wprowadzenie w błąd, nie wspierające się o jakąś wyższą prawdę i nie będące niczym innym jak tylko kłamstwem, będzie z gruba ciosane, niedoskonałe i pierwszy lepszy przejrzy je na wylot. Tylko takie oszustwo może liczyć na powodzenie i żywe oddziaływanie na ludzi, które nie w całej pełni zasługuje na miano oszustwa, jest bowiem tylko wyposażeniem żywotnej, choć nie całkowicie urzeczywistnionej prawdy w te znamiona materialne, jakich jej trzeba, aby świat ją uznał i uszanował”.


„Hulałem często, gdyż ciało moje było mdłe, a świat okazał się aż nadto skorym do kokietowania mnie. Ostatecznie jednak i w ogólnym tych spraw zarysie miałem poważny i męski sposób myślenia, który kazał mi przerzucać się jak najśpieszniej z wycieńczającej rozpusty z powrotem w surowy i wytężony tok życia. Bo czyż nawet zwierzęce spełnianie miłości nie jest w końcu, mimo swej pierwotności, tylko sposobem doznawania tego, com ongiś pełen przeczucia określił jako „Wielką Radość”? Wyniszcza ono nasze nerwy, bo zaspakaja nas nadto gruntownie , i czyni nas marnymi miłośnikami świata, bo z jednej strony odziera go z czarownie lśniącej powłoki, z drugiej zaś wyzuwa nas samych z miłosnego uroku, gdyż uroczym bywa tylko człowiek pożądający, nigdy syty. Ja ze swej strony znam wiele rodzajów zaspokojenia subtelniejszych, milszych, lotniejszych niż owa jurna czynność, która w końcu oznacza jedynie ograniczone i zwodnicze nasycenie chuci, i sądzę, że mało zna się na szczęściu ten, kto zwraca swe zabiegi tylko wprost ku temu celowi. Moje dążenia biegły zawsze w stronę tego, co wielkie, pełne i dalekie, znajdowały zaspokojenie delikatne, o woni ostrej i upojnej tam, gdzie nie szukaliby go inni; były od wczesnych mych lat niezbyt wyszczególnione ani nie określone dokładnie, i to jest jedną z przyczyn, dla których pomimo gorącego temperamentu pozostałem tak długo nieuświadomionym i niewinnym, a nawet na całe życie marzycielem i dzieckiem”. 


„[…] Pochwała bowiem lub nagana należały się zdaniem naszego burżujskiego świata wyłącznie wartościom moralnym, nigdy wartościom natury, gdyż te chwalić zdałoby mu się czymś niesprawiedliwym i lekkomyślnym. Otóż to, że proboszcz Chateau całkiem po prostu ujmował owe sprawy inaczej, spodobało mi się jako coś zupełnie nowego i śmiałego, jako przejaw świadomej i przekornej niezawisłości, która miała w sobie coś z pogańskiej prostoty i pobudziła mnie równocześnie do błogich przemyśliwań. Bo czyż nie jest, pytałem siebie sam, bardzo trudno odróżnić ściśle zasługę naturalną od moralnej? […]. Kto kocha świat prawdziwie, ten formuje się w istotę dlań miłą. Jeśli zaś wartości naturalne są wytworami wartości moralnych, wówczas mniej nieuprawnione i kapryśne, niżby się zdawać mogło, było to, że mąż duchowny udzielił mi pochwały za miłe brzmienie mego głosu”. 


„[…] dłuższy okres wyczekiwania i swobody, tak dogodny, tak potrzebny młodej wybitniejszej indywidualności dla cichego wrastania w życie. Okrzesania nie zdobywa się w tępej udręce pańszczyźnianej, lecz bywa ono darem wolności i pozornego próżniactwa; nie wywalcza się go, lecz wdycha; tajemne narzędzia pracują nad nim, podświadoma zaś skrzętność zmysłów i ducha, znakomicie godząca się z zupełnym na pozór wałkonieniem się, zabiega z godziny na godzinę o jego zasoby”. 


O subtelnych i lotnych rzeczach należy mówić subtelnie i z polotem”.


Na dwu tylko biegunach międzyludzkiej łączności, tam, gdzie słów jeszcze nie ma albo już nie ma, a więc w spojrzeniu i w objęciu, można znaleźć właściwe szczęście, gdyż tylko tam jest bezwarunkowość, wolność, tajność i do samego dna posunięta bezwzględność. Wszelka leżąca pośrodku zażyłość i wymiana jest ckliwa i letnia, wyznaczają ją, uwarunkowują i ograniczają formalizmy oraz konwencja mieszczańska. Włada tu słowo - to mdłe i wystygłe narzędzie, ten pierwotwór łagodnej i umiarkowanej ogłady, tak bardzo obcy istotą swoją płomiennej a milczącej sferze natury, iż można by uznać każde słowo, samo w sobie i jako takie, już za frazes”. 


„[…] jedynie takie wiadomości przyswajamy sobie prawdziwie, co więcej, że tylko do takich mamy właściwie prawo, jakich nasz talent żąda w palącej konkretnej potrzebie i jakie chciwie chłonie, aby uzyskać niezbędną i solidną bazę dla realnego działania”.


„Wkoło mnie nuda przygniatała ciężko głowy i serca, mnie jednak nie dała się we znaki, po pierwsze dlatego, że byłem zawsze cierpliwego usposobienia, doskonale mogę obywać się, nawet długo, bez zajęcia i lubię swobodny czas, którego nie spycha się w zapomnienie, nie zżera ani nie płoszy oszałamiająca aktywność; poza tym niespieszno mi wcale było poddawać się czekającemu mnie zuchwałemu i trudnemu zadaniu, lecz rad byłem, że długotrwały spokój umożliwia mi skupienie się, oswojenie i przygotowanie”. 


„Grubiaństwo spospolica, podczas gdy uprzejmość stwarza dystans”. 


„Pouczyła mnie raczej owa całodzienna podróż o tym, że im wrażliwiej dusza i zmysły nastrojone są na ludzki urok, w tym głębszą odrazę popadają na widok szpetności ludzkiej. Wiem aż nadto dobrze, że ludzie nie są wcale winni swej brzydoty […]. Złakniony jednak, a zarazem wrażliwy zmysł piękna, jakim wyposażyła mnie natura, zmusza me oczy do odwracania się od nich”. 


„- Pomyślności i szczęścia również i panu, panie nadkontrolerze! - odparłem. - Proszę też pozdrowić swoją żonę i dzieci.

- Owszem, dziękuję, no, no! - zaśmiał się powiązawszy tych parę słów

dziwacznie i odszedł śpiesznie, zachwiawszy się i potknąwszy nieco po drodze, jakkolwiek nie było na podłodze żadnej wypukłości; tak bardzo uprzejmość ludzka wytrąciła go z równowagi”.


„Bo też Francuzi kochają mowę i czczą - ze wszech miar słusznie! Onaż to bowiem odróżnia człowieka od zwierzęcia i nie popadając w nonsens można przyjąć, że człowiek od zwierzęcia odbiega tym dalej, im lepiej mówi - i to po francusku”. 


„Ubóstwo - mówi się często - nie hańbi; ale to się tylko tak mówi. Bo też dla posiadaczy jest ono czymś zgoła niesamowitym, częściowo piętnem hańbiącym, częściowo nie określonym bliżej oskarżeniem, w całości zatem czymś nader wrednym i zadawanie się z nim może doprowadzić do niemiłych powikłań”. 


„Słabi nie powinni okazywać sobie wzajemnie wzgardy. Nie bardzo umocni to ich pozycję w oczach mocnych”. 


„Zawsze bywało mi to miłe, gdy wywierałem wrażenie, nie tylko ujmującym wyglądem zewnętrznym, lecz również i darami ducha”. 


„[…] Może, jak myślę, jest ta miłość do was transpozycją miłości macierzyńskiej, tęsknoty za synem… Perwersja mówisz? A wy? Czegoż to szukacie u naszych piersi, które was karmiły, w naszym łonie, które wydało was na świat? Czyż nie chcecie wrócić do nich, stać się znowu niemowlętami przy cycku? Czyż to właśnie nie matkę kochacie w kobietach miłością wzbronioną? Perwersja! Ależ miłość jest cała na wskroś przewrotna, bo nie może być niczym innym, jak perwersją”. 


„[…] Toteż odrywałem się wewnętrznie od tej ciżby, co w zapomnieniu o sobie stawała się tylko chłonącą ofiarą podniet, daleka od myśli, by się z nimi zmierzyć. Ten tłum używał tylko, użycie jednak jest stanem biernego doznawania, na którym nie poprzestaje nikt, kto czuje się urodzony do czynu, do pokazania, co umie”. 


„Musiał atoli uświadomić sobie stopniowo to, że w zagadkowy dla niego sposób przyjaźń nasza nie postępowała jakoś naprzód, że nie mogło dojść pomiędzy nami do prawdziwego spoufalenia - co przecie tłumaczyło się po prostu moją wrodzoną skłonnością do zamknięcia się w sobie samym i do skrytości, owym wewnętrznym upartym nastawieniem się na samotność, na zachowanie dystansu, na rezerwę, o czym wspomniałem już poprzednio i w czym, nawet pragnąc tego, nie potrafiłbym nic zmienić, gdyż było to podstawowym warunkiem mego życia. Tak to już jest: nieśmiałe i nie tyle pyszne, ile zgodne ze swym losem poczucie człowieka, że jest kimś wyjątkowym, wytwarza wokół niego w atmosferze pewną izolację i promieniowanie chłodu, w którym, niemal ku jego własnemu ubolewaniu, prostoduszne próby przyjaźni i koleżeństwa nie wiadomo nawet jak grzęzną i utykają”. 


„[…] gardziłem zawsze ludźmi, którzy ubrdali sobie, że wiedzą, com ja za jeden”.


„Lord ma - myślałem - dobre cygaro do swej kawy. Jest to zestawienie w najwyższym stopniu zadowalające, a zadowolenie bywa, bądź co bądź, pośledniejszą formą szczęścia. Niekiedy trzeba na niej poprzestać”.


„[…] Nie było mi tęskno za żadnym zajęciem, za żadną lekturą. Siedzieć i być tym, czym byłem - jakiejże innej jeszcze zabawy mogłem pragnąć?”


„Mówił o ciekawości, o pożądliwości wzroku jako o najistotniejszym składniku żądzy podróżowania i już w tych słowach tkwiło, jak to sobie przypominam, coś osobliwie wyzywającego, coś wdzierającego się w ciszę uczuć. Właśnie ten rodzaj intelektualnej prowokacji, targania najtajniejszymi strunami miał w ciągu jego opowiadań i relacji nabrać niezmiernego oszałamiającego czaru, jakkolwiek przemawiał z niezmiennym spokojem, chłodem i powściągliwością, a niekiedy z uśmiechem na ustach…”


„[…] Ale człowiek, jak zewsząd słychać, pochodzi przecie od małpy? 

- Miły markizie, powiedzmy raczej: człowiek pochodzi od przyrody i w niej też tkwi korzeniami”.


„[…] dla życia zjednało mnie to, że jest ono tylko epizodem. Przemijalność mianowicie nie tylko nie pozbawia wartości, lecz wprost przeciwnie, to ona właśnie nadaje wszelkiemu istnieniu wartość, godność i wdzięk”.


„[…] Niech mi jednak wolno będzie uogólnić ten wykrzyk i nazwać szczęśliwym tego, komu wróżka, urodzin jego pani, dała w podarunku czułą wrażliwość na podniety, przekraczającą zwykłą miarę i sprawną w każdej chwili, nawet przy najbardziej niepozornych sposobnościach. Niewątpliwie, dar ów oznacza wzrost chłonności wrażeniowej w ogóle, czyli przeciwieństwo tępoty, a tym samym niesie z sobą także wiele kłopotu oszczędzonego innym”. 


„Jaki to bądź co bądź przywilej mieć na podorędziu gładkie i układne słowa i cieszyć się darem formy wykwintnej, która mi owa przyjazna wróżka włożyła dobrotliwą dłonią do kołyski, a który snutym tu wyznaniom jest tak bardzo pomocny!”


„[…] przyroda, choćby nie wiadomo jak wykwintnie piękna, choćby jawiła się w szacie najwyszukańszej osobliwości, mało zaprząta naszą uwagę wtedy, gdy nas zajmuje i urzeka nam zmysły to, co ludzkie. Wtedy ona, przyroda nie wychodzi mimo wszystkich swych uroszczeń poza rolę kulisy, tła naszej wrażliwości, poza rolę nagiej dekoracji”.


Czyż karygodną nie jest raczej brzydota? Przypisywałem ją zawsze pewnemu niedbalstwu. […]. Nazwałbym to sprawą dyscypliny wobec samego siebie”.


„Może pani uzna to za dziecinne, ale odpowiada to mym skłonnościom i uraduje mnie ukłon, jaki składa się tylko królowi, i obfite wplatanie w rozmowę zwrotu „Najjaśniejszy Panie”, „Sire”, „proszę Waszą Królewską Mość przyjąć najpoddańsze dzięki za łaskę, którą Najjaśniejszy Pan” - i tak dalej. Jeszcze milej byłoby mi wyjednać sobie audiencję u papieża i kiedyś pewnie to osiągnę. Tam zgina się nawet kolano, co zrobiłoby mi ogromną przyjemność, i mówi Votre Saintete. 

- Pan zmyśla przede mną, markizie, ogromnie o swej potrzebie pobożności…

- Nie pobożności. Pięknej formy”.


„Dla młodości jest młodość najczęściej za młoda. Przestawanie z kimś dojrzałym bywa dla niej w ostateczności, jeśli nie bardziej pożądane, to przynajmniej korzystniejsze”. 


„Wiem dobrze, że człowiek nosi swą prawdziwą wartość nie w emalii na gorsie, lecz w głębi swej piersi. Jednakże ludzie - znacie ich dłużej i lepiej niż ja - żądają czegoś widzialnego, naocznego, symbolu, odznaki, którą można by obnosić swą godność, i nie ganię ich za to, pełen łagodnego wyrozumienia dla ich ułomności; sam tylko z czystej sympatii, z miłości bliźniego cieszę się tym, że od dziś dnia zdołam dogodzić ich dziecinnej zmysłowości Czerwonym Lwem drugiej klasy”. 


Determinacja starczy za wszystko”. 


„Rozrywka jest rzeczą dobrą; tym lepiej jednak, jeśli wiąże się z nabywaniem wykształcenia i błyskotliwej wiedzy, jak to dość wyraźnie uwydatnia się w Twym liście, a przykład w przenośni z lilią morską albo w napomknieniach o pochodzeniu psa i konia. Takie rzeczy są ozdobą każdej towarzyskiej konwersacji i nigdy nie omieszkają wyróżnić mile młodzieńca, umiejącego wpleść je w dialog bezpretensjonalnie i ze smakiem, z grona, które zna tylko słownik sportowy”. 


„[…] Ten przewrotny wierszyk zmierza do zniszczenia wiary w piękno, w formę, posągowość i marzenie, we wszelkie w ogóle zjawisko, które naturalnie, jak samo słowo to nasuwa, jest zjawią i snem jakoby; ale gdzież byłoby życie i jakakolwiek radość, bez której przecież życia nie ma, gdyby przelotne zjawy straciły wszelką wartość, a wraz z nimi stracił wartość i naskórek, pastwisko zmysłów?”


„Pan wspomniał mi raz w toku konwersacji o dobroci, z jaką wiek dojrzały wymawia słowo: młodość. By doprowadzić do szczęśliwego z nią spotkania, na to trzeba oczywiście męskiej odwagi. Gdyby miła młodość okazała tę męską odwagę, zamiast szukać szczęścia w dziecinadzie - nie musiałaby zmykać jak zlany wodą pudel i wlec się w dal bez pociechy…” 



Komentarze